Tu i teraz

Karol Wojtyła - „PIEŚŃ O BOGU UKRYTYM” (fragment)


Miłość mi wszystko wyjaśniła, miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała.


A, że się stałem równiną dla cichego otwartą przepływu,
w którym nie ma nic z fali huczącej, nie opartej o tęczowe pnie,
ale jest wiele z fali kojącej, która światło w głębinach odkrywa
i tą światłością po liściach nie osrebrzonych tchnie.


Więc w takiej ciszy ukryty ja - liść,
oswobodzony od wiatru,
już się nie troskam o żaden z upadających dni,
gdy wiem że wszystkie upadną.

Kalwaria

Kalwaria
Kalwaria

Tu i teraz - Blog z poezją i prozą

.

Opowieści


Kartka.

Oczy błękitu płoną gwiazdami,
lecącymi z nieba,
by spełniać życzenia,
co błyszczą wśród kroków i trawy,
miedzy płatkami wschodzą
i źdźbła każdego.

Mienią uśmiechem na twarzy,
który promieniując,
dociera i ogrzewa dłonie,
a one ciepłe się stają,
dzieląc przyjaźnie wśród innych dłoni.

W tym celu,
zdobione tysiącami świateł,
między słowami odnajdują drogę,
tak bliską do serca każdego,
by spełniały się świąteczne
i codzienne życzenia.

Zawsze w cenie.

Tak ulotne myśli się wplątały,
miedzy wiatrem, a z nieba promienie,
by z nich kiedyś poskładać na stałe,
to, co w sercu na zawsze wspomnieniem.

Z wiatrem każdym siląc się w zawodach,
by pogłębić, co zbyt płytkie jeszcze
i polecieć jego śladem wszędzie,
by po drodze spotkać własne szczęście.

Lecieć wśród grzyw i tętentu kopyt,
słuchać głosu ziemi i jej echa,
które leci po całej przestrzeni,
ulatując prawie że do nieba.

Lecąc, prosi o spojrzenie tego,
co wygląda zza obłoku właśnie
i rozdaje nocne oświecenie,
żeby drogę oświecić najjaśniej.

Zdobiąc czarem i myślą natury,
by rozbłysnąć jasną iskrą w duszy
i popatrzeć ciepłym okiem z góry,
na ten świat u swoich podnóży.
Oby jasna ona zawsze była
i radości kreśliła błysk żywy,
oby dniem i nocą świeciła,
a jej żar  myśl każdą rozgrzewał.

Burza znikła by wtedy w oddali,
z echem uszła wśród leśnych poszyć,
albo w popiół by się obróciła,
by już nigdy nic sobą nie kruszyć.

Jasne wschody do góry prowadzą,
po błękicie dają się przechadzać,
razem, choćby pod rękę z księżycem,
by z nim sobie pogodnie pogadać.

Tyle razy może człowiek chodzić,
ile wiary ma w sobie zawartej,
ona rodzi to, co warto wzbudzić,
własną wiarą wszystko cenić bardziej.

Ile razy warto tym się trudzić,
pewnie wiele, gdy można odnaleźć,
tych, co dadzą się szczerze polubić,
niejednego nazwać przyjacielem.

W słowie.

Nie łatwa droga,
gdy kamieniem spada niespodziewanie,
tak będzie nieraz.
Jednak znajomość i przekonanie
wyborem, które dajesz.
Nie mi zmieniać,
gdy słowo liczy się
i choćby kant kamienia
rozdzierał, drążąc podstępnie,
to najważniejsze,
co w miłości zawarte.
Ona leczy i przekonuje,
wtedy nie umrze się,
gdy śmierć ma oczy jasne,
lub patrzy na wylot..
Nic nie znaczy nawet,
gdy przenika,
wobec miłości,
która jest ponad nią silna.
Ona daje to, co najważniejsze
w ciągłości życia.
Nie mi bać się wtedy,
gdy moc odwrotności znikoma,
a znajomość rzeczy nastaje
jasnym pojmowaniem.
Ma znaczenie najwyższe,
gdy ujawnia się, nic krzywda,
ulotna przy niej się staje,
a jej zalążek znika,
wśród zawieruchy uczuć
porzucony zostaje.
To miłość rodzi, będąc wszędzie,
ona i jej siła niespożyta
zsyła nadzieję
w istnienie niepodważalne.
Cierpienie staje się cieniem tylko,
iluzją wobec wieczności,
która darem
i w jej poznaniu ginie obawa
i wszelką banicję.

Przekonanie.

Białą kartą, według myśli,
wiedzy i słowa, po kolei,
gdy pierwsze litery niczym kroki pójdą,
dla równowagi, podparte dłońmi,
by nie padały na boki,
nie wylewały rozlewiskiem w duszy.

Dla wiedzy i spokoju ,
by nie łamały się palce,
wykręcane w niebywały sposób,
czyniąc tym krzywdę jak dziecku,
które ucząc się chodzić,
potrzebuje opieki i oka czułego,
dla potrzeby i jasności obrazu.

Nie gubiąc w tłumie, lecz jako ono,
pod okiem opatrzności szczęśliwe,
z uśmiechem ufności, że nie zginie,
każdym nowym krokiem idąc,
z wiarą w rodzicielską miłość.

W nowy dzień.

Obracane w dłoniach zwojem zawiłym,
rozrywanym podczas ciszy nadrannych,
splatanym z wiatrem, wśród wierzb rozpędzonym,
pod naporem jego i z nim w ciągłym tańcu.
On gra miedzy nimi, losem ich targuje,
czy zostaną na brzegu, czy polecą za nim,
gdzie doznają wolności i jego odwagi,
by nie kluczyć dłużej miedzy skargami.
Jak te, mu poddane, co z nim ulatują,
z nitek pajęczyny złożone i liści,
lub te, pukające w okna, by otworzyć,
gdy się bawi nimi, opiekuje wszystkim,
otrzepując z każdej większej kropli deszczu.
O brzasku, co otwiera ledwie swe źrenice,
wśród wolnego, a wciąż zawodzącego wiatru,
nad codziennością oberwanych chmur,
i lejącym po ulicach deszczu.

Pod ciężarem jego dach się nie ugina,
czekając na nowy dzień,
który zza chmur przebija,
rozjaśniając pierwsze chwile
po nocnych wojażach , ułożonych jeszcze w sen.
Cicho o tej porze wciąż,
zanim pierwszy się obudzi, wedrze w ciszę głos
okolicznego krzykacza, właściciela podwórka.
Za nim pobiegną dźwięki porannej muzyki,
radosną pobudką wołając wszystkim,
że właśnie wstał poranek, budząc w całej naturze
uczucia ciepła i radości,
dla jego mieszkańców i nowego dnia.

W wolności radość.

Gdy pajęcza nić oplecie wspomnienia,
dłonie wyciągną się smutno do nieba,
by zapłakać nad losem tych,
co mają najdalej do niego.
Westchnienie uleci jak motyl lekko,
unosząc na skrzydłach łzy smutku,
by zakwitnąć pieśnią niezwykłą,
w każdym serca ośrodku.
Popłynie łagodna muzyka,
kołysząc naturę natchnieniem,
zagra orkiestrą cała ziemia,
aż niebo popatrzy ze zrozumieniem.
Usłyszawszy smutne nuty pieśni,
wyciągnie łagodne ramiona
i obejmie nimi wszystkich.
Roztańczy się w sercach radość,
uśmiechną się oczy, usta i dłonie,
nikt już nie będzie smutny,
gdy serca zostaną uwolnione.

Proza życia.

Nieraz same słowa mówić są gotowe,
stoją wyprostowane jak pod linijkę,
lub idą żołnierskim krokiem,
na każdą wyćwiczone komendę,
obcą nawet, gdy nie własną odbierają mowę.
To one tęsknią i niosą tęsknotę,
pod wiatr słaniają się idąc przed siebie,
one dźwigają ciężar cały,
złożony z niewiedzy, lub podparty ramieniem wiedzy.
I choć nie ważą nic, ciążą stale,
jednak wciąż pragną żyć i mówić dalej,
lub rytm wygrywać na pianinie życia,
gdy w każdym są jego momencie,
tworząc co w duszy gra, lub piszą wiersze,
nawet na wietrze, który wichrzy je.
W drodze powstają, z każdym krokiem nowym,
z każdą myślą, w każdej głowie,
w każdy dzień, w każdym sercu i duszy,
wiersze człowieka o jego życiu,
tak różnym, jak przeróżne są życia.
Nie zawsze poukładane w wersy zgrabne,
nie zawsze idące w rytm i do rymu,
nieraz stojące w cieniu
własnych myśli, lub własnego bytu.
Gdzieś na granicy, na horyzoncie słów,
spisanych nie po kolei,
gdy wychodzi z tego proza bez rymu.

Współzależności.

Wolnym prawem do pragnień i wyborem,
kształtują się cechy,
które idą po stopniach wyżej,
lub niżej, według potrzeb i spełnienia
lecz na miarę i proporcjonalnie
względem siebie wyważone.
Kierowane dobrowolnie,
lub podświadomie, z możliwością,
która buduje wewnętrzny świat.
Każdy ruch liczy się, każda myśl
ma efekt w całości i wpływ na nią.
Nic nie ginie, nie dzieje bez przyczyny,
mając podwaliny w naturze,
a wybór należy do każdego z osobna
i stopniowo wszystkich.

Stworzenie.

Życie powstało dzięki Mądrości, Miłości i Światła,
bez tych trzech wartości nie mogłoby powstać,
one fundamentem, by wciąż rodziło się nowe.

Każdy posiada te podstawy, one zalążkiem i budulcem życia.
Gdyby w ogólnym znaczeniu zabrakło choć jednej z nich,
wystąpiłyby trudności, gdyby zabrakło wszystkich trzech,
życie przestałoby istnieć.

Jesteśmy stworzeni przez Boga, lecz rodzimy się z człowieka.
Jezus przyszedł na świat jako Syn Boży, zrodzony, a nie stworzony.
Poprzez te narodziny Bóg okazał  Serce i wskazał drogę do Niego.

Trójność.

Każdy posiada wartości, tworzące pełną istotę,
wyróżniające się szczególnie rozumem, sercem i duszą.
Choć każda odrębna w działaniu, pełniąc inną rolę,
wspólna myślą, miłością i duchem, połączona w jedno
służy własnemu i wspólnemu celu, będąc w zupełnym porozumieniu.
Wszystko sobie i ogółowi poddane, zależne wewnętrznie i zewnętrznie,
nie żyje w odosobnieniu, lecz stanowi całość,
mimo odmienności uzasadnionej, czyni zbiór zupełny w jednym.

Różne są ślady.

Wieczornym czasem, wśród ciemności zza szyb wpada niekiedy światła blask,
to księżyc zagląda, co wyruszył w nocny obchód i orszak jego składający się z gwiazd.
Wędrują w zgodzie i przyjaźni po niebie, a on, ich mądry przywódca
prowadzi zawsze dobrymi drogami, bez kłótni i zwady,
gdy każda z nich ma swój kawałek nieba nie wchodzi drugiej w drogę,
nie zabiera, lecz w zgodzie dzieli z innymi błękitny świat.

Zaglądają w okna, by przyjrzeć się ludziom, one wszystko widzą, czytając w myślach,
żadna nie ukryje się przed nimi, gdy błyszczą jasnym światłem,
w którym wszystko widać, każdą myśl, słowo i czyn.
Sięgając z nieba do ziemi zbierają je, zapisują w pamięci, by utrwalić na zawsze.
Nieraz próbują ingerować, by pomóc, pozbyć tych najsmutniejszych,
nieraz radzą co zrobić, by uwolnić z kłopotów i trosk.
Gdy usłyszą pytanie, radzą jak naprawić, co boli i rani, nieraz mówią jak się uwolnić,
gdy tyle spraw poplątanych, jak odnaleźć każdy ślad, odkryć ten najlepszy,
który zaprowadzi tam gdzie wszystko da się naprawić, polepszyć.

On otworzy drzwi zatrzaśnięte, oczy dla zrozumienia,
gdy świat uśpiony, w nocnym wciąż tkwi czasie, w niespokojnym śnie,
a każdy w nim przeżywa niepewny los, własny i wspólny.
Gdy ręce ma związane, nie wie jak i dlaczego,
idzie w poszukiwaniu śladów, by się wydostać.
Odnalezione, zaprowadzą, gdzie pszenica dojrzewa, złoci się przepychem ziarna
w każdym kłosie i do chaty, gdzie nie braknie chleba, z miodem i mlekiem
dla każdego przybysza, gdzie dłonie ciepłe, braterskie, przywitają zdrożonego gościa.

Zanim jednak wejdzie pod dach, przestąpi próg, musi otrzepać kurz z drogi,
którą dotychczas szedł, wytrzeć dokładnie nogi,
by nie wnieść nieczystości na obuwiu, przywitać się i usiąść przy czystym stole,
odpocząć po trudach drogi, posilić białym chlebem, mlekiem i miodem,
podzielić z każdym, kto przy stole siedzi.
Wszystkim wystarczy i tym, co w gościnę przyjdą i tym, co zostaną na zawsze,
bo każdy kto dotrze do chaty, ma równe prawa i przystań.

Poza nią często jest inaczej, gdy trwa udział w gonitwie, za dobrym śladem,
lub tworzą się różne, inne ślady, które prowadzą nieraz na skraj drogi, lub w ślepą uliczkę.
Gdzie wrze walka o każdą skibkę, a ona rozrywana sypie się w dłoniach,
ulatuje z wiatrem, zostawiając po sobie ułudę i niewiadomą,
która, gdy nikt nie jest w stanie rozwiązać, zostawia niedosyt i nieporozumienie.

W chacie panuje klimat przyjaźni i sprawiedliwości, to ślad odnaleziony,
sposób na życie, w którym znika strach, ból i smutek, wszelkie negatywne uczucie.
Porzucone poza progiem, nie dotyczą już siedzących przy stole, nakrytym białym obrusem,
przy wspólnym posiłku i życzliwej rozmowie, dobrej chęci, by dla nikogo
nie brakło, a każdy miał tyle, by wystarczyło, bez zbędnej przesady w którąś stronę.

Wspomnienia.

Wszystko nakłada się z każdym dniem,
poprzez lata buduje wspomnienia,
które tworzą niekiedy głębokie nacięcia,
zostają na stałe, nie dając się usunąć.
Wdzierają do serca, przenikając niczym ostrzem,
co choć niewidoczne, ma siłę i jako dłuto
dzieło swe czyni, na zawsze rzeźbiąc człowieka.

Gdy możliwe, lepiej powstrzymać rękę artysty,
by nie uczyniła zbyt surowych nacięć,
które choć artystyczne, stworzyłyby przesadzone dzieło.
Zawczasu współpracować z nim, rzeźbiąc łagodne rysy,
które kiedyś przyniosą ukojenie i spokój, nie kalecząc wspomnień.
 
Elżbieta Zawistowska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz