Gdy idzie ścieżką życiowych trosk,
zgarbiony własnym losem,
ziemi niemal dotyka,
dźwigając wielki kosz,
to tak jest nim przeciążony,
że ledwo dźwiga go
i ledwo dźwiga własny wzrok,
utkwiony pod tym koszem.
Wbija go wciąż we własne ślady,
gdzie nic wyczytać nie może,
bo w nich nie zdoła dostrzec,
że ponad nim jest jeszcze coś,
coś więcej, co mu pomoże,
co wyprostuje plecy,
co wyprostuje każdy los.
Pozwoli unieść głowę wyżej,
ujrzeć ten ciężar w innym świetle,
lecz on zgarbiony idzie,
pod własnym koszem trosk,
który go z każdym dniem
do ziemi bardziej gnie.
W takim stanie dojrzeć nie może ,
że gdzieś ktoś nad nim jest,
że gdzieś ktoś nad nim czuwa
i w takim stanie nie ujrzy,
gdy jego wzrok wpatrzony jest,
tylko we własnej drogi krąg,
Gdzieś w głębi serce tylko kołacze
i nieraz chciałoby spojrzeć w górę,
lecz trudno jest mu uwolnić je,
nawet na jedną, małą chwilę.
Zbyt mocno uwięzione,
pod tą codzienną, życiową postawą,
ukryte pod tym ciężarem
i choć tak pragnie, wyjść nie może,
już niemal zapomniane.
I choć nie widzi,
a jednak ktoś czuwa nad nim stale
i choć zgarbiony wciąż wbija wzrok,
w ten własnej drogi krąg,
to jednak czuwa nad nim ktoś
i kiedyś da sercu siłę,
pod tą codzienną, życiową postawą,
ukryte pod tym ciężarem
i choć tak pragnie, wyjść nie może,
już niemal zapomniane.
I choć nie widzi,
a jednak ktoś czuwa nad nim stale
i choć zgarbiony wciąż wbija wzrok,
w ten własnej drogi krąg,
to jednak czuwa nad nim ktoś
i kiedyś da sercu siłę,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz